Nieobecny Ojciec

tat

fragment

„Żelazny Jan : rzecz o mężczyznach”

– Robert Bly –

(…)

„Kobiety samotnie wychowujące synów były niezwykle wyczulone na niebezpieczeństwa takiego modelu wychowawczego. Jedna z kobiet oświadczyła, że mniej więcej wtedy, gdy jej syn osiągał wiek gimnazjalny, uświadomiła sobie, że potrzebuje on twardszej ręki, że metody wychowawcze, do jakich jest predestynowana z natury, nie wystarczają. Z kolei, jak stwierdziła, gdyby zaczęła stosować surowsze metody, zatraciłaby swoją kobiecość. Wspomniałem o klasycznym rozwiązaniu, stosowanym w tradycyjnych kulturach, polegającym na odesłaniu syna do ojca po ukończeniu przez chłopca dwunastu lat. Kilka kobiet odparło na to kategorycznie „Nie, mężczyźni nie potrafią wychowywać, nie dbaliby o niego.”

W rzeczywistości wielu mężczyzn — do jakich i ja należę — odnalazło w sobie zdolności wychowawcze, które pozostawały w uśpieniu, dopóki nie były potrzebne. Nawet wtedy, gdy ojciec mieszka pod jednym dachem z resztą rodziny, między matką a synem może istnieć na tyle silna potajemna więź, by wywłaszczyć ojca z jego rodzicielskich praw. Mamy wtedy do czynienia z czymś w rodzaju zmowy skierowanej przeciwko ojcu, a zmowom niełatwo położyć kres.

Pewna kobieta mająca dwóch synów co roku wyjeżdżała wraz z mężem do San Francisco na zjazd swojej partii, zostawiając chłopców w domu. Którejś wiosny jednak, powróciwszy właśnie z żeńskiego sanatorium, miała ochotę na trochę samotności i powiedziała do męża:

A może byś tak sam zabrał chłopców w tym roku?

Tak też się stało. Chłopcy — jeden mniej więcej dziesięcioletni, drugi dwunastoletni — jak się okazało, nigdy nie przebywali sami z ojcem, bez matki. Po tym nowym dla siebie doświadczeniu prosili o jeszcze, tj. chcieli spędzać więcej czasu z ojcem. Kiedy następnej wiosny nadeszła znowu pora partyjnej konferencji, matka ponownie wolała zostać sama i chłopcy jeszcze raz wyjechali razem z ojcem. W chwili ich powrotu do domu matka stała akurat w kuchni tyłem do drzwi. Starszy z chłopców wbiegł do kuchni i objął ją z tyłu ramionami. Matka, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zareagowała odruchowo, odtrącając chłopca, który przeleciał przez kuchnię, wpadając aż na ścianę. Kiedy się pozbierał, jak powiedziała mi ta kobieta, w ich stosunku nastąpiła jakaś zmiana. Stało się coś nieodwracalnego. Matka była zadowolona z tej zmiany, a chłopiec czuł trochę zaskoczenia, trochę ulgi, że matka nie potrzebuje go najwidoczniej tak jak dawniej. Historia ta wskazuje, że dzieło rozłąki może się dokonać nawet bez udziału starców. Zerwania może dokonać sama matka. Wymaga to, jak widzieliśmy, dużego wysiłku, a trzeba też zauważyć, że w naszym wypadku to ciało kobiety, a nie jej umysł, dokończyło dzieła.

W opowiadaniu-innej kobiety cichy sojusz matki z synem został rozbity przez drugą stronę. Wychowywała ona samo tnie syna i dwie córki. Z córkami nie było żadnych kłopotów, w odróżnieniu od chłopca. Gdy miał czternaście lat, wyjechał do ojca, u którego miał zamieszkać. Wrócił jednak już po miesiącu. Matka zdawała sobie sprawę, że obecność aż trzech kobiet w domu oznacza nadmiar żeńskiej energii. Cóż jednak mogła zrobić? Minął tydzień czy dwa. Któregoś wieczoru matka odezwała się do syna, dotykając jego ramienia:

Jasiu, chodź na kolację.

I wówczas to on wybuchnął i to ona wylądowała na ścianie. Poza tą różnicą mamy tu do czynienia z taką samą reakcją, jak w poprzedniej historii. W obu wypadkach nie zauważamy żadnego zamiaru ubliżenia drugiej stronie ani też żadnych świadectw, że incydent powtórzył się. W każdym z tych przypadków psychika czy ciało wiedziały to, z czego nie zdawał sobie sprawy umysł. Gdy matka podniosła się z podłogi, powiedziała:

Powinieneś wrócić do ojca.

Chłopiec odpowiedział zaś:

Masz rację.

Tradycyjne zerwanie inicjacyjne, obywające się bez przemocy, jest oczywiście lepsze. Faktem jest jednak, że, jak świat długi i szeroki, wyrośnięci synowie niestosownie zachowują się i niegrzecznie odzywają do swoich matek, chcąc w ten sposób, jak sądzę, wydać się niesympatycznymi. Gdy starcy nie wykonali swego zadania i nie rozerwali na czas więzi łączącej matkę z synem, w jakiż inny sposób chłopcy mogą wyzwolić się z tych więzów, jeżeli nie” przez nieprzyjemne zachowanie i słowa? Postępowanie takie nie jest z reguły świadome, ale niezależnie od tego trudno nazwać je wytwornym.

Jednoznaczne zerwanie z matką jest niezbędne, ale rzecz w tym, iż do niego zwyczajnie nie dochodzi. Wina nie leży po stronie kobiet; chodzi raczej o to, że starsi mężczyźni nie robią tego, co należy. Tradycyjny sposób wychowywania kultywowany przez tysiące lat, polegał na tym, iż ojcowie i synowie mieszkali pod jednym dachem, przy czym ci pierwsi uczyli tych drugich fachu: uprawy roli, ciesiołki, kowalstwa(czy krawiectwa. Jak to stwierdziłem w innym miejscu, spośród uczuciowych związków najbardziej ucierpiała w wyniku rewolucji przemysłowej więź ojca z synem. Nie chodzi rzecz jasna o to, by idealizować kulturę ery przedindustrialnej, ale z drugiej strony wiadomo, że dziś wielu ojców pracuje wiele kilometrów od domu, że kiedy wracają po pracy, dzieci są już często w łóżkach, a oni sami zbyt zmęczeni, by spełniać swoje ojcowskie obowiązki.

(…)

[D.H.] Lawrence przywołuje pamięć swego ojca, który nigdy nie słyszał o tej teorii; pracował, jako zwykły górnik w kopalni, miał w pracy wielu dobrych kolegów, wracał do domu w dobrym humorze i kąpał się w kuchni. Mniej więcej w tym czasie przybyli jednak z Londynu nowi nauczyciele i zaczęli uczyć Lawrence’a i jego kolegów z klasy, że praca fizyczna jest czymś pospolitym i godnym pogardy i że należy starać się awansować społecznie do bardziej „duchowego” poziomu związanego z pracą wyższego rzędu, pracą umysłową. Dzieci pokolenia Lawrence’a wywnioskowały stąd, że ich ojcowie przez cały czas robili coś niegodnego, że praca fizyczna mężczyzn jest czymś gorszym, a że ich wrażliwe matki, którym podobają się białe firanki i wzniosła egzystencja, mają słuszność i zawsze ją miały. Jako nastolatek Lawrence, jak opisuje to w Synach i kochankach, wierzył bez zastrzeżeń nowym nauczycielom. Pragnął „wyższego” życia i popierał matkę mającą takie aspiracje. Dopiero we Włoszech dwa lata przed śmiercią, chorując już na gruźlicę, Lawrence zaczął dostrzegać witalność włoskich robotników i odczuwać głęboką tęsknotę za swoim ojcem. Zdał sobie wówczas sprawę, że pragnienie awansu wpajane mu przez matkę było dla niego niekorzystne, doprowadzając go do zubożającego odgrodzenia się od ojca i od własnego ciała.

Jasno i dobitnie sformułowana idea potrafi przenosić się z szybkością choroby zakaźnej. Praca fizyczna jest złem. Nie tylko Lawrence, ale również wielu innych przyjęło tę tezę i w następnym pokoleniu przepaść między ojcami a synami powiększyła się. Ktoś podejmuje pracę za biurkiem w jakimś urzędzie, zostaje sam ojcem, ale nie dzieli swojej pracy z synem i nie potrafi mu wytłumaczyć, co właściwie robi. Ojciec Lawrence’a zabierał go na dół do kopalni, tak jak mój ojciec, który był farmerem, zabierał mnie na traktor. Wiedziałem, co ojciec robi przez cały dzień i w każdej porze roku.

Dominacja pracy biurowej i rewolucja informatyczna pociągnęły ze sobą zanik więzi ojca z synem. Jeżeli ojciec przebywa w domu tylko przez godzinę czy dwie, to wartości kobiet, może i wspaniałe, będą niepodzielnie panować pod rodzinnym dachem. Można by rzec, że współczesny ojciec traci syna już pięć minut po jego narodzinach. O sprawach poruszanych w tym podrozdziale mówi mój wiersz pod tytułem „Odnajdując ojca”:

Mój przyjacielu,
to ciało nie żąda opłaty za to, że niesie nas,
tak jak ocean unosi bale:
niekiedy faluje wzburzony jakąś potężną siłą i rozbija skały,
ciskając wokół maleńkie kraby, które wirują jak liście.

Ktoś puka do drzwi. A jeszcze nie zdążyliśmy się ubrać.
Gość żąda, ażebyśmy natychmiast poszli w deszczu i wichurze do ciemnego domu.
Pójdziemy tam – mówi ciało – odnaleźć ojca, którego nigdy nie znaliśmy,
wywędrował w śnieżycy tej nocy, kiedy narodziliśmy się,
i utracił pamięć,
i żył odtąd, tęskniąc do swego dziecięcia, które widział jeden, jedyny raz,
tęskniąc doń, kiedy był szewcem,
a potem hodowcą bydła w Australii,
wreszcie kucharzem w restauracji,
malującym obrazy nocami.

Ujrzysz go, kiedy zapalisz lampę.
Czeka tam, za drzwiami…
brwi ma tak ciężkie, czoło tak 
lekkie…

Tak cielesny, ale samotny, czeka na ciebie.
Nieobecny Ojciec.

[Robert Bly]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.