Góry Rodniańskie – Rumunia

DSC_3339-Pano

Po wizycie na Bukovinie postanawiamy, że kolejnym naszym celem w Rumunii będą Góry Rodniańskie znajdujące się na granicy Marmaroszu i Siedmiogrodu. Aby tam dotrzeć mamy do pokonania około 150 km trasę przez góry. Zajmuje nam to trochę ponad trzy godziny ale widoki jakie oferują góry całkowicie rekompensują trud przejazdu i nie zawsze doskonałą nawierzchnię.

DSC_3334

Monastyr na Przełęczy Prislop

DSC_3335

DSC_3340

Przełęcz Prislop z charakterystycznym słupem

Najwyższy punkt na trasie to Przełęcz Prislop (1416 m.n.p.m.)będąca granicą miedzy Transylwanią a Mołdawią. Zatrzymujemy się na niej na chwilę by podziwiać krajobraz i ruszamy dalej w kierunku Borsy, miejscowości u podnóża gór, która jest doskonałym miejscem wypadowym w Góry Rodniańskie, będące częścią Wewnętrznych Karpat Wschodnich. Udajemy się na miejscowy kamping, na którym okazuje się, że nie bardzo jest miejsce by ustawić nasze autko/dom. U bardzo miłej właścicielki kupujemy więc mapę gór i za jej poradą udajemy się na sam koniec Borsy, gdzie u podnóża gór znajduje się Monastyr Pietroasa a przy nim parking z widokiem zapierającym dech w piersi. Pierwszy nocleg w tej okolicy mamy więc perfekcyjny.

DSC_3342

Monastyr Borsa Pietrosa

DSC_3352

DSC_3344

szczyt Pietros (2303 m.n.p.m) w chmurach

DSC_3355

taki widok z rana…..

Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu Gór Rodniańskich zwanych też Alpami Rodniańskimi- Pietros 2303 m.n.p.m. Monastyr, pod którym zostawiamy auto usytuowany jest na około 960 m.n.p.m. Do pokonania mamy więc ponad 1300 m przewyższenia. Plan jest następujący: pakujemy w plecaki namiot, śpiwory, jedzenia na dwa dni, po dużej butelce wody i ruszamy w górę. Wstajemy około 7 rano, zjadamy owsiankę i rozpoczynamy mozolną wędrówkę w górę. Pogoda tego dnia zapowiada się słoneczna. Nasza trasa przebiega niebieskim szlakiem. Początkowo wiedzie przez las, który stopniowo ustępuje miejsca coraz niższej roślinności, by ostatecznie na wysokości około 1600 m.n.p.m ustąpić miejsca łąkom i skałom.

DSC_3357

DSC_3360

DSC_3361

DSC_3363

DSC_3366

DSC_3375

Po drodze mijamy źródło, w którym uzupełniamy kończące się już zapasy wody a następnie docieramy do stacji meteo i jeziorka Lacul przy którym robimy postój na drugie śniadanie. Dalej przed nami już tylko ostre podejście pod górę. Szlak wiedzie ostrymi zakosami, ostatnie około 500 m przewyższenia pokonujemy w 2 godziny. Nasze plecaki ważące blisko 12 – 15 kg zdają się ważyć po 100 kg. Docieramy do grani gdzie odpoczywamy chwilę, zostawiamy plecaki i ostatnie kilkadziesiąt metrów przewyższenia pokonujemy na „lekko”.

DSC_3392

DSC_3397

DSC_3399

DSC_3408

Na szczycie jesteśmy sami, spędzamy tam kilkanaście minut odpoczywając i podziwiając panoramę Karpat a następnie wracamy po plecaki by dalej, niebieskim szlakiem, podążać granią w kierunku „kampingu” zaznaczonego na mapie. Dodam, iż szlak wyznaczony jest bardzo dobrze. Na trasie spotykamy w sumie około 30 osób. Nie jest to taka „głusza” jakiej się spodziewaliśmy ale większość czasu spędzamy sami. Tylko góry, przyroda i my J. W informacjach dotyczących zasad panujących w Parku Narodowym Gór Rodniańskich wyczytaliśmy, iż biwakowanie dozwolone jest w miejscach wyznaczonych, w pobliżu jeziorek górskich, bez palenia ognisk. W szczególnych przypadkach na terenie całego parku. Taka informacja ucieszyła nas, gdyż wiedzieliśmy, że nawet jeśli nie damy rady dotrzeć do planowanego miejsca, nikt nie będzie do nas strzelał J za rozbicie namiotu. Dalsza trasa wiedzie granią. Do pokonania mamy kolejne szczyty: Cumatura Pietrosu 2110m.n.p.m, Buhaescu Mare 2257 m.n.p.m., Cumatura Buhaesculi 2085 m.n.p.m. i Rebra 2119 m.n.p.m.

DSC_3400-HDR

DSC_3412

DSC_3421

DSC_3425

DSC_3432

Wycieńczeni, docieramy w okolice kolejnego jeziorka i na wysokości około 2000 m.n.p.m. rozbijamy nasz namiot. Delektujemy się zachodzącym słońcem, zjadamy kolację i kładziemy się spać. Dla odrobiny dziegciu w tym słoiku miodu, nasze myśli zaburzają rozważania na temat dzikiej zwierzyny, zamieszkującej te rejony, w szczególności niedźwiedzi i wilków. W nocy słyszymy szmery i pomrukiwania. Arek widzi nawet cień bliżej nieokreślonego kształtu. Poranek witamy więc z ogromną ulgą zastanawiając się czy mieliśmy gości czy to tylko „nasza chora wyobraźnia” jak śpiewa KSU.

DSC_3439

DSC_3443

DSC_3452

DSC_3461

DSC_3473

To co nas otacza w pełni wynagradza wszystko… Nieśpiesznie zjadamy śniadanie, dopijamy resztkę wody, zostawiając mały zapas na dojście do kolejnego źródła, oglądamy mapę planując trasę na kolejny dzień. Na mapie wygląda obiecująco. Początkowo mamy wędrować połoninami, przez łąki, na których wypasają się owce. Dalej szybkie zejście w dolinę rzeki Buhaescu Mare i wzdłuż potoku prosto do Borsy. Około 15 km do przejścia. Sądzimy, że po trudach wczorajszego dnia nic już nas nie zaskoczy. Jakżeż jesteśmy zaskoczeni! Po dotarciu pod monastyr, gdzie czeka nasze auto, oddychamy z zadowoleniem ale także ulgą.

DSC_3477

DSC_3483

DSC_3487

DSC_3492

DSC_3494

Wracając do początku tego dnia. Powrót w dolinę nie wiedzie już szlakiem, jak poprzedniego dnia, tylko tzw. ścieżką dojściową do szlaku. Ścieżka, jak okazuje się dość szybko, nie jest oznakowana. Póki wędrujemy połoninami, trochę błądzimy ale kierując się wyznaczoną trasą posuwamy się naprzód. Widoki cudowne, stada owiec i spore ilości psów pasterskich, które są dość przyjaźnie nastawione, choć wyglądem wzbudzają szacunek. Każdy z nich jest wielkości niewielkiej jałówki J. Problemy zaczynają się, gdy dochodzimy do linii lasu i gubimy ścieżkę. Na pomoc przychodzi nam technologia J. Aplikacja „mapsMe” oparta o wskazania GPS, pomaga nam odnaleźć drogę. Szybko okazuje się, że ścieżka zaznaczona na mapie praktycznie nie istnieje, przed nami gęsty las i baaardzo strome zejście (wg. mapy na odległości około 500 m mamy do pokonania 300m w dół) Kiedy docieramy do podnóża góry jesteśmy cali podrapani i brudni, jednocześnie szczęśliwi, że cali i zdrowi J. Dalej trasa wiedzie doliną potoku. Ponownie okazuje się, że przyroda mapą się nie przejmuje. Tam gdzie widnieje rzeka płynie potoczek, tam gdzie powinien być las płynie rzeka….. Kolejny raz sądzimy, że teraz już „pójdzie” łatwo. Kolejny raz się mylimy. Ścieżka wzdłuż pędzącego potoku momentami znika, kilka razy przechodzi z jednego brzegu na drugi. Przechodzimy „mostami” a czasem musimy zdejmować buty i przechodzić boso. W pewnym momencie na mapie zaczyna się „droga”. Okazuje się, że na dużym odcinku rzeka zabrała ją już zapewne jakiś czas temu a o fakcie, że istniała świadczą jedynie mosty, po których mogłyby przejechać i tak tyko auta o napędzie 4×4.

DSC_3495

DSC_3499

DSC_3504

Po kilku kilometrach mozolnego marszu docieramy do zabudowań. W pierwszym napotkanym sklepiku wypijamy piwo i skrajnie zmęczeni, ponownie tego dnia sądzimy, że „jesteśmy uratowani” :). Odnajdujemy na mapie drogę do „naszego” monastyru i ruszamy. I co? I znów jest pod górkę i znów błądzimy. Każda ze spotkanych osób we wsi i na polach wskazuje nam inną drogę. Barierą jest język ale pomaga uniwersalna mowa gestów. Wszyscy są życzliwi i chcą nam pomóc. Ostatecznie po kolejnych 4 – 5 km docieramy na miejsce. Widok naszego „domku” cieszy nas jak nigdy. Sił pozostaje  już tylko na prysznic i kolację. Około godziny 21, jak dzieci, idziemy spać. Szczęśliwi i zadowoleni. Zasypiając myślimy, że dziś żaden niedźwiedź nam nie straszny…

fot. Arkadiusz Granatowski

więcej zdjęć z wyjazdu w galerii

Ciekawe artykuły, zabawne filmy i zdjęcia, najnowsze oferty wyjazdów prosto na Twojego maila. Zapisz się by być dobrze poinformowanym

Imię i Nazwisko
E-mail:*

Zawsze przed podróżą zabiezpiecz siebie i swój bagaż Ubezpiecz się

Polecamy

Dodaj komentarz

Captcha *