Granaty w drodze. W pogoni za zorzą polarną.

Dzisiaj zabierzemy was w drogę, której celem była zorza polarna. Drogę, która z czasem, sama w sobie stała się celem. I choć finalnie, po kilku latach polowań na niebo pulsujące smugami szmaragdowej zieleni, niespodziewanie, na Szetlandach otrzymaliśmy nagrodę o jakiej nawet nie śniliśmy, to i bez tego finału warto byłoby być w tej podróży.
Jaki zatem wniosek? Marzenia nadają kierunek, ale to co najpiękniejsze w drodze, zdarza się zazwyczaj przypadkiem.

Jak to się zaczęło…
Od lat jesteśmy wielbicielami północnych krain. Od lat też „goniliśmy” za zorzą. Jej obserwacja była jednym z naszych marzeń.
Zdarzało się nam, po „wezwaniu” aplikacji „zorzowej”, pojechać nad Bałtyk, zaparkować campervana z widokiem na północny horyzont i czekać na Nią.
Zdarzyło się nam polecieć na Islandię w samym środku zimy, głównie po to by Ją spotkać. I nawet się nam to udało. Upolowaliśmy tam naszą pierwszą „prawdziwą” zorzę i na wirtualnej liście marzeń, przy punkcie „zorza polarna” postawiliśmy ptaszka. Mimo to, nadal nie czuliśmy się w pełni usatysfakcjonowani. Czuliśmy, że to wciąż nie to, na co czekaliśmy.

I co dalej?
Jak się okazało, był to dopiero początek naszej zorzowej przygody. Z jednej strony fakt, że już ją widzieliśmy, zdjął z nas trochę „ciśnienie” by dalej intensywnie jej poszukiwać. Z drugiej strony wciąż liczyliśmy na intensywniejszy spektakl. Być może nie wszyscy z Was wiedzą, że zorza jaką możemy zobaczyć na zdjęciach bardzo często w rzeczywistości wygląda nieco inaczej. Aparaty fotograficzne „widzą” ją znacznie szybciej i mocniej niż ludzkie oko. Nie wiedząc o tym fakcie, można wręcz poczuć się rozczarowanym jej widokiem w naturze. Kolory na niebie bywają przeważnie mniej wyraźne od tych na zdjęciach. By zobaczyć tańczące na nieboskłonie intensywnie turkusowe i różowe wstęgi, zorza musi być naprawdę silna. Nam, jak do tej pory, udało się zobaczyć ta dwa razy. Na Szetlandach i w Szwecji, gdzie aktualnie przebywamy.
Zainteresowanych Szwecją, jej przyrodą i podróżami po tym pięknym i arcyciekawym kraju zapraszamy do śledzenia naszego bloga. Tymczasem, w tej opowieści skupimy się na najbardziej na północ wysuniętym i stosunkowo mało popularnym u nas fragmencie Szkocji i zarazem Wielkiej Brytanii, czyli wyspach Orkadach i Szetlandach. Kamperowym raju.

Jeszcze dalej niż Północ… Na Szetlandach i Orkadach
Nim opowiemy Wam o tych magicznych wyspach, chcielibyśmy wspomnieć, że wybierając się na nie, nie mieliśmy w zamyśle pogoni za zorzą, jak to bywało wcześniej. Myśl o niej czaiła się co prawda gdzieś nieśmiało, ale tym razem kierowały nami nieco inne motywacje. Wyspy Szetlandy rozpalały naszą wyobraźnię od lat. Odwiedzenie tego miejsca było jednym z marzeń dzieciństwa. Kiedy zatem pojawiła się okazja, by tam popłynąć, daliśmy się jej ponieść. Zorza natomiast pojawiła się niczym wisienka na torcie i uczyniła ten i tak piękny wyjazd idealnym.
W owym czasie od prawie roku przebywaliśmy w Szkocji, nasz pobyt tam dobiegał końca, doszliśmy więc do wniosku, że lepszego czasu na spełnienie marzeń o wyspiarskiej przygodzie prawdopodobnie nie będzie.
Kiedy zapadła decyzja, że płyniemy na Orkady i Szetlandy, trzeba było ją jeszcze wprowadzić w życie. Okazało się to nie takie łatwe, jak się spodziewaliśmy. Mieliśmy do dyspozycji tylko dwa tygodnie czasu. Początkowo chcieliśmy przyjąć strategię szybkiego dostania się na “koniec” zaplanowanej trasy (czyli na Szetlandy) i potem już tylko spokojnie wracać. Niestety, nie pierwszy już raz przekonaliśmy się, że bilety na promy w Szkocji rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Nasz pierwotny plan runął niczym domek z kart. W ostatniej chwili udało się jednak znaleźć alternatywne połączenie. Może nie idealne, ale względnie satysfakcjonujące.
Ostatecznie popłynęliśmy na Orkady z północno wschodniego krańca Szkocji (Gill’s Bay), by następnie udać się z Kirkwall na Orkadach do Lerwick na Szetlandach i na koniec wrócić z Lerwick do Aberdeen w Szkocji.

Na Orkadach
Cztery dni na całe Orkady to niestety nie za wiele. Miejsce to ma do zaoferowania bardzo dużo. Archipelag złożony jest z wielu wysp. Część z nich połączona jest mostami i groblami. W większości są one dość płaskie i pozbawione lasów. Tylko jedna z nich jest górzysta. Nazywa się Hoy i zamieszkuje ją jedynie 300 osób.
Wybierając się na Orkady wiedzieliśmy, że jednym z najważniejszych miejsc jakie tam odwiedzimy, będzie Serce Neolitycznych Orkadów, czyli grupa zabytków z epoki kamienia, która została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Najbardziej chyba znane z nich to Skara Brae, neolityczna osada datowana na 5100 lat i kamienny krąg Standing Stones of Stenness. Starsze od egipskich piramid i znanego powszechnie Stonhenge.
Zima okazuje się być dobrym czasem na odwiedzenie dalekich północnych wysp. Co prawda, pogoda jest nieprzewidywalna i zmienna, ale ta jej zmienność staje się wręcz atutem. Nigdy nie zostajesz bez nadziei, że za chwilę może wyjść słońce. Za to prawie wszystko można mieć niemalże tylko dla siebie: szlaki, atrakcje turystyczne i uwagę mieszkańców. Bez najmniejszych problemów znajdowaliśmy tam świetne miejsca noclegowe „na dziko”. Zawsze „z widokiem”.

Na Szetlandach.
Szetlandy to niewielki archipelag, liczący 100 wysp, z których tylko 15 jest zamieszkanych, a cała populacja mieszkańców liczy około 20 tyś. osób. Jego południowy kraniec od północnego dzieli ledwie 150 km i gdyby nie fakt, że po drodze trzeba użyć dwóch promów a część dróg jest jednojezdniowa, to można by pokonać tę odległość w mniej niż dwie godziny.
Po wizycie w stolicy Szetlandów- Lerwick, postanowiliśmy udać się do najdalej na północ wysuniętej części Szkocji, a następnie powoli zacząć wracać na południe. By tego dokonać musieliśmy przeprawić się z głównej wyspy Mainland na te położone na północy, czyli Yell i Unst.
Jadąc ku obranemu celowi mogliśmy podziwiać wyjątkowy krajobraz Szetlandów. Uderzyła nas jego surowość, oszczędność i piękno jednocześnie. Będąc na Orkadach mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na pustkowiu. Tu, na Szetlandach zrozumieliśmy, że nie mieliśmy do tej pory pojęcia, czym ono jest. Ożyły wspomnienia ze skandynawskiego Finmarku, choć nawet tam chyba nie było aż tak pusto. Zobaczyliśmy pofałdowany teren, z wrzosowiskami, torfowiskami i łąkami, na których pasą się owce, krowy oraz kucyki szetlandzkie. Kompletnie pozbawiony drzew i krzewów, poprzecinany nielicznymi drogami, liniami wysokiego napięcia, z porozrzucanymi rzadko budynkami. Krajobraz doskonale piękny, ale także momentami przerażający w swej prostocie.
W ciągu trzech dni spędzonych na dwóch najbardziej północnych wyspach archipelagu dotarliśmy do najbardziej na północ wysuniętego fragmentu wysp, czyli latarni morskiej Muckle Flugga. Byliśmy na stanowisku archeologicznym z tamtejszym najlepiej zachowanym domem Vikingów. Odwiedziliśmy także rekonstrukcje domu i statku, na jakim Vikingowie podbijali świat. Dotarliśmy w pobliże centrum kosmicznego Saxavord Space Port. Cieszyliśmy oczy i dusze wizytami na kolejnych rajskich plażach. Przede wszystkim jednak nie spieszyliśmy się donikąd….

Kiedy już nacieszyliśmy się północą Szetlandów, przyszedł czas udać się na ich południe. Nie spodziewaliśmy się tam makii śródziemnomorskiej ani pól lawendy 😉, ale mimo wszystko byliśmy lekko zdziwieni, gdy zobaczyliśmy, że jest spora różnica między północą a południem archipelagu. Na północy było dużo bardziej górzyście i surowo, mimo nadejścia kalendarzowej wiosny, śnieg leżał płatami w wielu miejscach. Na południu pojawiły się zielone pastwiska i zrobiło się nieco bardziej płasko. Piaszczyste plaże, które tam odwiedziliśmy, okazały się być równie piękne i rajskie co na północy.
Nie mogliśmy nie udać się do Jarlshof. Wyjątkowego miejsca na mapie historii ludzkości. Wizyta tam była niczym rollercoaster po osi czasu, która startuje 4500 lat temu. Osada ta, odkryta przez sztorm jako archeologiczny skarb dla współczesności w XIX wieku i nazwana tak przez Sir Waltera Scott’a, tętniła życiem kolejnych osadników, poczynając od tych z epoki kamienia, brązu i żelaza po Vikingów przybywających na swych łodziach w I tysiącleciu naszej ery i szkockich gospodarzy, których panowanie na wyspach rozpoczęło się w XV wieku.
Podczas wizyty w Jarlshof dowiedzieliśmy się, że całkiem przypadkiem, ponownie znaleźliśmy się we właściwym miejscu i czasie, gdyż wieczorem w okolicy zaplanowano ważne lokalne wydarzenie, które organizowane jest regularnie od ponad 20 lat. Jest to Festiwal Ognia South Mainland Up Helly Aa. Obejmuje on serię wydarzeń, których kulminacją jest procesja z pochodniami i spalenie łodzi wypływającej w morze. Uczestnictwo w tej niesamowitej imprezie było dla nas ogromnym przeżyciem.

Pod niebem pełnym cudów…
Najpiękniejszą i jedną z ostatnich nocy na Szetlandach spędziliśmy w najbardziej na południe wysuniętym ich fragmencie, czyli na klifie przy latarni morskiej Sumburgh Head.
Był to wieczór i noc niczym z marzeń. Przeżycie z gatunku niemalże mistycznych. Byliśmy prawdziwie wzruszeni i cieszyliśmy się jak dzieci stojąc pod kopułą, jaką nad naszymi głowami utworzyła zorza polarna. Jej światła tańczyły na nieboskłonie przez wiele godzin, a my nie mogliśmy przestać na nie patrzeć, choć noc była naprawdę zimna. Zielono, różowo, żółtawo, feria barw prawdziwie nas zaskoczyła a jej intensywność oszołomiła. Trudno oddać słowami to, jak niesamowity to był widok i przeżycie. Byliśmy w najpiękniejszym planetarium na świecie, w którym bilety były za darmo 😉, a w trakcie spektaklu grał nam zespół Raz dwa trzy.
Ta noc, spędzona na południu północnych wysp, tuż koło latarni morskiej Sumburgh Head, zostanie w naszych sercach na zawsze. Zamknęła też, niczym klamrą nasz pobyt na Orkadach i Szetlandach.

Ps. 1 Ogrzewanie w busie.
Podróżowanie campervanem daje ogromny luksus niemartwienia się o noclegi, wyżywienie i inne logistyczne sprawy. Planując dwutygodniową, zimową podróż na północne wyspy musieliśmy natomiast zatroszczyć się o jeden ważny element układanki, czyli gaz LPG, którego używaliśmy do gotowania i ogrzewania. Pełny bak wystarczał na około 7-9 dni.
Przed wyjazdem zatankowaliśmy bak “pod korek” i jednocześnie zrobiliśmy rozeznanie rynku. Okazało się, że LPG nie jest dostępny na żadnej stacji na wyspach. Nie chcąc marznąć, byliśmy zmuszeni oszczędzać gaz. Postanowiliśmy spać w zimowych, puchowych śpiworach i wyłączać ogrzewanie na noc. Okazało się, że nie taki diabeł straszny. Rano temperatura w busie wahała się między 5-10°C, ale w śpiworze mieliśmy ciepło, niczym “w uchu”.

Ps. 2 Internet w busie.
Okazuje się, że latarnie morskie to dobre spoty do nocowania campervanem. Wielokrotnie się o tym przekonaliśmy. W Szkocji różnie bywa z pokryciem terenu sygnałem telefonicznym i internetowym. W dzisiejszych czasach latarnie w większości obsługiwane są zdalnie i by mogło się to odbywać bez zakłóceń, potrzebują dobrego internetu. Więc na jakim odludziu by nie stały, u ich stóp zazwyczaj jest przyzwoity zasięg i do tego przeważnie ładny widok, co czyni je atrakcyjnym miejscem na nocleg.


Zawsze przed podróżą zabiezpiecz siebie i swój bagaż Ubezpiecz się